Zbawienny smutek w czasach szybkiej radości
- coaching lublin, motywacja, smutek a motywacja, techniki motywacji, terapia indywidualna lublin, terapia lublin
„Poza kręgiem moich bliskich mam tylko jednego wiernego przyjaciela, mój smutek; pośród radości, wśród pracy, wywołuje on mnie na stronę, chociaż cieleśnie pozostaje na miejscu, ażeby mnie tylko przekonać, że istnieje. Mój smutek jest najwierniejszą kochanką, jaką kiedykolwiek miałem, cóż dziwnego, że kocham ją wciąż z wzajemnością”.
(Soren Kierkegaard,Albo-Albo)
Ktoś musiał niegdyś po raz pierwszy powiedzieć, że życie nie jest bajką. Często powtarza „się” ten utarty związek frazeologiczny, jak również: nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nasze życie, wyłączając okres dziecięcej nieświadomości, beztroski i nieodpowiedzialności życia, non stop płata figle, rzuca kłody pod nogi i musi skłaniać do refleksji nad celem i sensem naszego istnienia.
Szczęściem zajęli się neurobiolodzy. Za to uczucie odpowiada mózgowy system nagrody. Jego centralnym punktem jest obszar brzuszny nakrywki, składający się z kilkuset tysięcy komórek nerwowych. Wydzielają one neuroprzekaźnik, dopaminę, którą nazwano hormonem szczęścia, bo odpowiada za odczuwanie przyjemności, a szczególnie takiej, jaką jest dążenie do osiągnięcia jakiegoś celu (gonienie króliczka, a nie złapanie go). To wyjaśnia, dlaczego uczucie szczęścia jest krótkotrwałe. Za ostateczną satysfakcję są odpowiedzialne bowiem te komórki nerwowe, które są coraz bardziej wymagające i żądają coraz silniejszych bodźców pozytywnych. Właśnie dlatego szczęście jest tak ulotne. Nieraz nie czujemy go, chociaż mamy ku temu powody (udany dom, satysfakcjonująca praca, niezłe dochody). Natomiast w stan euforii wprawia nas drobiazg, np. nowy gadżet albo zwycięska runda w kręgle.
Szał na uszczęśliwianie ludzi
Szał na uszczęśliwianie ludzi rozpoczął się w latach 90 XX wieku. Wtedy psycholodzy społeczni zaczęli analizować amerykański paradoks, polegający na tym, że wraz ze wzrostem dobrobytu w USA rosła liczba depresji, samobójstw, rozwodów, ludzie tracili do siebie zaufanie. Mieli zabezpieczony byt, ale nie byli dzięki temu bardziej szczęśliwi. Aby zaradzić tej epidemii niezadowolenia i powszechnego braku satysfakcji, powstała psychologia pozytywna. Z założenia miała ona uczyć ludzi, jak nie poddawać się złym nastrojom i dostrzegać pozytywne strony życia. Ponadto jej zwolennicy postulowali, by badacze przestali koncentrować się na patologiach psychiki.
Zaczęto wmawiać ludziom,że szczęście to obowiązek każdego z nas. Okazało się, że smutek, który kiedyś był stanem normalnym, trzeba stłumić w zarodku, zabić i zapomnieć.
Żyjemy otoczeni kultem szczęśliwości. Wezwanie do bycia beztroskim, zadowolonym i uśmiechniętym płynie do nas zewsząd – od przyjaciół, znajomych, współpracowników oraz z reklam, poradników i dziesiątek artykułów o tym, jak wieść spokojne życie. Wzmożona aktywność , szybkie decyzje, głębokie wyzwania i radosny konsumpcjonizm, pozwalają nam w pełni korzystać z dobrodziejstw różnego rodzaju udogodnień globalizacyjnych, łatwych podróży na wielkie odległości, szybkiej wymiany towarów i połączonych z nimi wzrostów gospodarczych. To „pożeranie” świata, jak nas przekonują spece od sprzedaży (współczesna, bardziej dostępna wersja psychoanalityków), zapewni nam nieustanną radość i poczucie szczęśliwości, któremu powinniśmy się oddać w rytmie salsy, skoków na bungee i w najnowszych modelach luksusowych samochodów. Tak przynajmniej wizualizuje się ten świat w oficjalnych marzeniach zwanych reklamami. I nie ma w nim miejsca na zadumę czy melancholijną nostalgię, które mogłyby zacienić nasz radosny, komfortowo-wakacyjny raj. Nie mówiąc już o smutku depresji. Na takie przypadłości współczesna kultura ma odpowiednie tabletki.
Przemysł farmakologiczny
Przemysł farmakologiczny jest potężnym klientem przemysłu reklamowego, można by w zasadzie zaryzykować stwierdzenie, iż to dwie gałęzie przemysłu zajmującego się sprzedażą szczęścia. Szczęście, najczęściej utożsamiane z komfortem czasu wolnego i rozrywki (wieczne wakacje), jest bowiem w dzisiejszych czasach głównym celem naszego działania. Po to pracujemy, oszczędzamy, zadłużamy się, by w końcu zasłużyć sobie na szczęście, czy to pod postacią wyjazdu do Meksyku, lub choćby Grecji, czy też nowego smartphona lub tableta. Wszystko po to, abyśmy mogli się w rezultacie cieszyć, radować, leżąc na plaży i dzierżąc w dłoni drinka z parasolką. I właśnie smutek, melancholia i zaduma są nam w takich sytuacjach najmniej potrzebne. Będąc melancholijnym, ciężko jest pracować w kieracie dla naszych przyszłych radości, a smutek nie pasuje do plaży i wypoczynku pod palmą czy też do radosnego spędzania czasu w super domu z super rodziną.
Tradycja naszej kultury roztacza przed nami mit pragnienia wiecznego trwania pożądanej, szczęśliwej chwili. Niemniej należy zapytać, czy dotarcie do niej jest dla nas faktycznie niezbędne? Czy w szalonym pędzie ku niej nie zapominamy o kształcie rzeczywistości, który raczej wskazuje nam, że skok wzwyż oznacza również lot w dół, po osiągnięciu poprzeczki?
Co może zatem dać nam smutek oprócz tego, że kolory otaczającego nas świata staną się mniej jaskrawe, światło bardziej przygaszone i jakby chłodniej się zrobi wkoło. Po cóż nam przygaśnięcie i wyciszenie świata, jeśli właśnie jego szybką i jaskrawą postacią chcemy się cieszyć, z niej ciągnąć soki życiowe, ją afirmować, gdyż to dla niej i dzięki niej żyjemy. I wszystkie obiecane nam w tym świecie radości szybko chcemy osiągnąć, bo przecież panta rhei i nie ma na co czekać, a tym bardziej nad czym się zastanawiać? Przyjrzyjmy się wynikom badań empirycznych Word Values Survey.
Smutek a badania psychologiczne
Badania wykazują jednoznacznie, że zły nastrój pomaga nam lepiej odnaleźć się w świecie i efektywniej w nim funkcjonować. Smutek pomaga nam bowiem lepiej skupiać się na codziennych zadaniach i wyzwaniach, sprzyja refleksjom, a tym samym prowadzi do podejmowania przemyślanych decyzji opartych na mocnych argumentach. Pomaga nam być lepszymi obserwatorami, ale także sędziami i komentatorami w trudnych i wymagających uwagi sytuacjach.
Smutek poprawia nam pamięć i sprawia, że lepiej dostrzegamy szczegóły. W jednym z przeprowadzonych badań obserwacjom poddano ludzi, których zły nastrój spowodowała brzydka pogoda. Okazało się, że osoby pozornie rozproszone negatywnymi myślami, dużo lepiej zapamiętały szczegóły wystroju i ofertę właśnie odwiedzonego sklepu.
Smutek pomaga nam także w lepszej ocenie zastanej sytuacji. Zły nastrój wpływa na zmniejszenie uprzedzeń (brzmi paradoksalnie, ale nauka nie kłamie!), zminimalizowanie tendencji do nadinterpretacji ludzkiego zachowania i postaw oraz zdecydowanie poprawia zdolność obiektywnej oceny innych ludzi. Dowodem mogą być przebadani przez psychologów sędziowie. W badaniu okazało się, że badani pozostający w stanie lekkiego przygnębienia, wykonywali swoje obowiązki lepiej i dokładniej – dostrzegając więcej szczegółów w zeznaniach i skupiając się na ich spójności.
Smutek wpływa też na wzbudzenie zdrowego sceptycyzmu, który pozwala na weryfikację prawdziwości otrzymywanych informacji i wiadomości oraz opowiadanych przez innych ludzi historii. Smutne osoby łatwiej wychwytują, że są oszukiwane. Zły nastrój sprawia także, że mniej polega się na znanych i zakodowanych w umyśle stereotypach.
Pewien poziom niezadowolenia jest konieczny, aby motywować ludzi do zabiegania o poprawę własnego położenia i poprawę sytuacji swego środowiska. Osoby o najwyższym poziomie satysfakcji nie czują takiej potrzeby. Ktoś, kto jest całkowicie zadowolony z siebie i ze świata, nie ma powodu starać się, aby coś zmienić.
Stan absolutnego zadowolenia nie jest korzystny dla człowieka. Niepotrzebnie bronimy się tak zaciekle przed negatywnymi uczuciami, uważa prof. Jerome Wakefield z New York University. Smutek, a nawet przygnębienie jest uczuciem naturalnym i mamy prawo je odczuwać, gdy spotka nas coś złego. Jego tłumienie, np. po śmierci czy rozstaniu z bliskim człowiekiem, to fatalny błąd, pisze profesor w swojej najnowszej książce „Utracony smutek. Jak psychiatria zmieniła zwykły smutek w zaburzenia depresyjne”.
Smutek nie jest jednostką chorobową
Upieranie się, że smutek trzeba leczyć, może tylko utrudnić z nim walkę. Dlatego niektórzy psychiatrzy, w tym współautorzy aktualnego wydania „Podręcznika diagnostyki i statystyki zaburzeń psychicznych”, przestrzegają przed traktowaniem smutku jako jednostki chorobowej. „Człowiek musi reagować uczuciem smutku na negatywne zdarzenia w jego życiu, bo wynika to z jego ludzkiej natury” – pisze Robert Spitzer z nowojorskiego Instytutu Psychiatrii w przedmowie do „Utraconego smutku”. W końcu ile dzieł powstało dzięki stanom smutku, przygnębienia i depresji, to paradoksalnie pozytywny motyw w sztuce.
Może zatem wraz ze zmianą trendów skończy się wreszcie ta pogoń do utraty tchu za szczęściem traktowanym jako cel sam w sobie, a nie jako rezultat sensownego, wypełnionego treścią życia, bo jak pokazuje doświadczenie nie warto ślepo dążyć do szczęścia. Ba, wychodzi na to, że szczęście może sprawić, iż wpadniemy w pułapkę samozadowolenia i damy się łatwo wyprowadzić w pole innym. Oczywiście to pewnie doprowadzi nas do złego nastroju, dzięki któremu poprawimy nieco swoją sytuację, co zapewne nas uszczęśliwi… Ech, emocje to faktycznie błędne koło. Pamiętajmy jednak o swoim prawie do smutku, gdy znowu ktoś każe nam się uśmiechnąć. Czasem nie warto. . Bo dopiero radość ze smutkiem dają pełnię, dopiero ich naprzemienne współwystępowanie pozwala na osiągnięcie harmonii.